Na przełomie ostatnich kilku lat wyrobił sobie stabilną pozycję na Polskim rynku muzycznym. Na swoim koncie ma trzy płyty, koncertuje intensywnie przez cały rok, a zapotrzebowanie na jego twórczość dalej rośnie. Dość konserwatywnie podchodzi do swojego brzmienia. Dzięki temu trzyma przy sobie oddanych fanów i jednocześnie zgarnia kolejnych. Sam twierdzi, że to dla niego największa nagroda. I nic nie wskazuje na to, że może być inaczej.
Mateusz Wasiucionek: Dzisiaj już 22 lata.
Fismoll (Arkadiusz Glensk): W kwietniu kończę 22.
A wiesz co jest najciekawsze?
Nie.
Dalej jesteś ode mnie młodszy.
(śmiech) Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Jest takie pytanie, które dzisiaj już wyparło tradycyjne cześć. Arku „co tam”?
Dobrze. Dzisiaj koncert. Minęło trochę czasu od wydania pierwszej płyty, a dalej robię to, co uwielbiam. Pierwsza płyta, później druga, pełna boleści, ciężkości – rzeczy, których chciałem się z siebie pozbyć. Walka z demonami, ale wróciłem na polanę, jest dobrze.
Dzisiaj rozmawiamy przy okazji koncertu we Wrocławiu. Dobrze tu wracać?
Tak, Wrocław jest wyjątkowy. Dużo wydarzyło się we Wrocławiu. Nigdy wcześniej nie miałem z tym miejscem tyle wspólnego, co przez ostatnie dwa lata.
A dlaczego?
Trochę mam ciary jak o tym myślę. Zakochałem się we Wrocławiu po koncercie w Firleju. Graliśmy wtedy dwa koncerty, oba się wyprzedały, więc bardzo miło to wspominam. Ktoś wtedy do mnie podszedł i pierwszy raz doznałem takiego szoku emocjonalnego…Nie sądziłem, że wrócę do tego miejsca, bo zaczęliśmy grać w większych salach. Dzisiaj wracam tam zagrać koncert solowy, czyli będę zupełnie „nagi” – za niczym się nie schowam. Ani solówka, ani partia bębnów nie zakryje błędu, który czasem się zdarzy na scenie.
Rok temu miałem przyjemność być na Twoim koncercie i poza całą masą dźwięków, które do mnie docierały wpadła mi do głowy pewna myśl. Każdy, kto próbuje poderwać jakąś dziewczynę i mu nie wychodzi powinien zabrać ją na Twój koncert. Naprawdę. Jeśli na Twoim koncercie mu się nie uda, to znaczy, że to nie jest to.
To miłe co mówisz i nawet często zgodne z rzeczywistością. Pamiętam taką sytuację na koncercie w Poznaniu w zeszłym roku. Bilety już się wyprzedały i napisał do mnie chłopak, że bardzo mu zależy i czy jest szansa na wpisanie na listę gości. Niestety już była pełna i nie miałem takiej możliwości. Wtedy on dodał post na stronie wydarzenia. Jakaś dziewczyna miała bilet do sprzedania… i tak się poznali i zakochali w sobie. Często ludzie opowiadają mi jak przyszli na mój koncert, stali obok siebie, nie znając się i coś nagle zażarło… Ja się bardzo z tego cieszę! Miłość to najbardziej fenomenalna rzecz, zmienia świat.
Faceci za Twoją zdolność chcieliby zabijać. Potrafisz za pomocą słowa rozbierać, zdejmować troski. Pamiętam jak poczułem się nagi, jak wszystko ze mnie ucieka i zostaję sam bez żadnych trosk czy masek.
Mamy pewne zapotrzebowanie na emocje – chcemy przeżywać szczęście, a innym razem się zdołować. Wydaje mi się, że musisz być fajnym człowiekiem, jeśli jesteś w stanie doświadczać pewnych rzeczy – i nie mówię tu o mojej muzyce, bo na pewno słuchasz też innej i chodzisz na różne koncerty.
Chowam się pod stół teraz.
(śmiech) Nie no, serio. Ludzie podchodzą po koncercie, albo piszą, że dziękują. Ja każdą taką sytuację traktuję indywidualnie, bo każdy jest inny i ma inne emocje. Staram się nawet bardziej podziękować takiej osobie, niż ona mi. Ciągle mam w głowie to, że jestem zwyczajnym gościem z Dębca, który sobie gra na gitarze i śpiewa o życiu, o wyobrażeniach, o stanach. Dzielę się tym z ludźmi, bo myślę, że: „kurde, może to komuś pomoże”.
Wytatuowana skromność. Nie pozbędziesz się jej.
Czy ja wiem? A po co inaczej? Wracam na swój Dębiec, wchodzę do bloku, który ma 11 pięter, gdzie mieszkałem przez 14 lat w malutkim mieszkanku z rodzicami i siostrą. Wyprowadziłem się z domu żeby zobaczyć jak to jest. Tak naprawdę całe życie spędziłem tam. Spotykałem się przede wszystkim z prostymi ludźmi i to były najwspanialsze czasy. Czegokolwiek bym w życiu nie robił, to wiem, że taki pozostanę, bo już nie raz mogło mi odwalić. A tak się nie stało.
Ostatnim razem jak się spotkaliśmy, miałeś na koncie jedną płytę. Teraz już dwie i epkę. Sporo czasu chyba spędziłeś w studiu.
No tak. To jest niby takie fajne, że się wydaje płytę, a później dwa lata czeka, albo pięć i wielki powrót. Ja mam z tym problem. Kazałem czekać ludziom dwa lata na kolejną płytę, ale zdałem sobie sprawę, że tak nie chcę. Wolałbym żeby tej muzyki było jak najwięcej. Zdarza mi się oczywiście też tak, że nie potrafię zachwycić się niczym nowym. Słucham Novo Amor, Sufjana Stevens’a, nowej płyty Damien’a Rice’a, świetnego pianisty i kompozytora – Bon Iver’a, a i tak ciągle wracam do Sigur Ros… Po prostu przychodzi taki moment, że mi się to przejada. Może to zabrzmi dziwnie, ale sam muszę robić muzykę, żeby poczuć spełnienie, żeby doświadczać tego, czego potrzebuję. To chyba dobrze, bo wtedy poszukuję, zastanawiam się co zrobić inaczej, jak brzmi dana emocja.
Może wróćmy jeszcze do LP. Pudełko piór (Box Of Feathers). Czyli co? Że takie delikatne? Że jakie?
Chodzi o to, że pewna osoba miała kiedyś takie pudełko i dlatego tak się nazywa płyta.
Jak jest z tytułami czy z tekstem piosenek? Chętnie tłumaczysz ich znaczenie? Czy wolisz je puszczać w obieg i liczyć na interpretacje indywidualną?
Kiedyś na koncertach nie mówiłem, o czym jest piosenka, ale zauważyłem, że wielu ludzi tego chce. Nie każdy zagląda do lyricsów (śmiech), czyta tekst czy go rozumie. Wydaje mi się, że to trochę pomaga w odbiorze. Kiedyś miałem tak, że do tekstów nie przywiązywałem dużej wagi. Liczyła się melodia, emocjonalność głosu, a nawet lubiłem brzmienie pewnych słów, których znaczenia nie znałem, tak czysto „estetycznie”. Później poznałem Fitzsimmons’a. To on w dużym stopniu uświadomił mi, jak ważny jest tekst. Może stworzę nowy język jak Jonsi, nie wiem, zobaczymy (śmiech).
W 2015 roku dwie płyty. LP i EP. Wykorzystałeś te płyty koncertowo? Pograłeś trochę?
Tak, była trasa, w sumie cały czas gramy. Bardzo fajne jest to, że np. jedziemy do Gdańska, gramy w Starym Maneżu dla 700 osób, a bezpośrednio po do Gomunic, gdzie na sali mieści się 50. Bardzo mi się podoba, że nie są to tylko wielkie koncerty. To jest zupełnie inna energia.
A dlaczego swoją ostatnią historię zawarłeś w EP, a nie LP?
Wiedziałem, że będzie taka epka, że chcę ją zrobić. Są to utwory, które nie weszły na pierwszą i drugą płytę, ale nie są to „odgrzewane kotlety”. To zamknięcie pewnego etapu, kończę pewien okres swojej twórczości. Dwa lata powstawania „Box Of Feathers” były oddalaniem się od źródła czegoś dobrego, czegoś co mnie zbudowało. Ale powoli do tego wracam i trzecia płyta długogrająca będzie temu bliższa.
A będzie w tym roku?
Nie wiem. Powiedziałem sobie, że nie chcę się spieszyć. Chcę nagrać ją sam, w swoim studiu. Teraz wszystkie rzeczy będą powstawały właśnie tam. Uwielbiam pracę z Robertem Amirianem, za każdym razem to były piękne emocje i intymność . Jednak jak pracujesz sam, to nie ma presji czasu, nie jesteś uzależniony od kogoś innego. Możesz wstać o 2 w nocy i nagrać coś, co Ci się przyśniło. Być może będzie w tym roku.
A jak jest ze składem, który pracuje przy płytach. Czy przy tej epce pracował ktoś, kogo nie było przy ostatnim długogrającym wydawnictwie?
Zarówno przy “Box Of Feather”, jak i “Abandoned Stories” pracował z nami ten sam perkusista – Kuba Szydło. Bardzo dobry pałker.
Pałker?
Tak, pałker (śmiech). Na brzmienie wpływ mam głównie ja i Robert. Jestem bardzo dużym egoistą jeśli chodzi o tworzenie.
Nie wiem czy to jest egoizm.
Ja to tak nazywam. Zawsze myślę o tym żeby łyżkę dla siostry wziąć :), ale jeśli chodzi o płytę to jest dla mnie zbyt ważna, żeby pozwalać komuś wciskać tam swoje dźwięki. Dla mnie to nigdy nie była zabawa i chyba nigdy nie będzie. Kiedy pomyślę o tym, ile dała mi muzyka, ile powiedziała mi o mnie samym, to zbyt trudno jest mi się tym bawić.
Ile razy w mediach zostałeś już zapytany o utwór „Jaśnienie”. Pierwszy numer w Twoim repertuarze po polsku.
Kilka razy, to fakt. Domyślam się, że to może być ciekawe. Teraz tworzę coś po polsku. Stwierdziłem, że warto się przełamać.
A pamiętam, jak rok temu mi mówiłeś – z czym się zgadzam – że dla Twojej twórczości polski język jest mało atrakcyjny.
Tak. Miałem duży problem z napisaniem tekstu do tego utworu. Pierwotnie był napisany po angielsku, pomyślałem sobie: „a może by tak po polsku”. Nie wiedziałem co napisać i nagle mnie olśniło, usiadłem z karteczką i napisałem ten tekst mniej więcej w 15 minut. W każdym razie przy dwóch czy trzech fajkach. Tak się złożyło że to nagrałem i dałem komuś do posłuchania. Najwyżej mnie zlinczują, ale to się jeszcze nie stało.
No i raczej Cię to nie spotka. Mówiłeś że miałeś deadline na EP. Planowałeś ją, czy ona wyszła spontanicznie?
Ja ją planowałem, planowaliśmy ją wszyscy. Robert Amirian razem z Jarkiem. Wszyscy wiedzieliśmy, że to się stanie. Ale nie dostałem konkretnej decyzji kiedy to ma być. I nagle się dowiedziałem że deadline jest za dwa czy trzy tygodnie. Było trochę stresu, trochę strachu przed tym, że nie zawrę tam tego, co chcę. Ale w dużym stopniu zostawiliśmy to tak, jak było pierwotnie. Powstały jeden, może dwa nowe teksty. Mógłbym to zaaranżować na orkiestrę czy kwartet, ale stwierdziłem, że to ma być surowe.
A dla Ciebie szczególnie praca pod presją czasu jest trudna prawda?
Ja tak zawsze pracowałem. Przy pierwszej płycie było to samo. Pamiętam, że dostałem dwa tygodnie na zaaranżowanie całej płyty. To było bardzo stresujące. Zamknąłem się wtedy w domu na dwa tygodnie. Rodzice napisali mi zwolnienie, a ja od rana do wieczora nagrywałem. Z drugą płytą było tak, że nie ma patronatów i wydaje mi się, że to jest fajne, jest czysta. Poszła w świat „tak o”.
Patrzę na pudełko EP te zapałki, to wnętrze. Bardzo ładny projekt. Czyj ? Twój?
To projekt mojego przyjaciela Jędrzeja Guzika, który robi wszystkie okładki do moich płyt.
Sam projekt jest bardzo skromny.
Tak, taki był zamysł żeby to było takie „wypalone”. Lubię pracować z Jędrasem. Wolę tego typu okładki czy zdjęcia. Nie wyobrażam sobie płyty ze sobą na okładce. Nikt by tego nie kupił (śmiech).
Teraz chyba bardziej ogólnie. Brzmienie, które sobie wypracowałeś, które już w pewien sposób zostało do Ciebie przypisane jest podobne na kolejnych produkcjach. Nie myślałeś o tym, żeby coś urozmaicić? Coś doprawić? Bo póki co konsekwentnie podążasz ścieżką, którą wyznaczyła w jakiś sposób pierwsza płyta.
Zrobiłem sobie kiedyś tydzień specjalny. I sprawdzałem czy jestem w stanie stworzyć muzykę w każdym gatunku. Zabrałem się za muzykę atonalną, jakiś jazz.
A to jest akurat bardzo proste. Mogę Ci na telefonie zrobić. Oczywiście istnieje dobre techno. Nie ograniczam się. Tak jak O.S.T.R.y powiedział: „Słucha się muzyki, a nie gatunków”. Wszystko jest w jakimś stopniu dla mnie zjadliwe, chyba że jest strasznie banalne. No więc cały ten tydzień siedziałem i grałem. Zdałem sobie sprawę, że największą przyjemność mam z tego, co jest dla mnie najczystsze i naturalnie ze mnie wypływa. Coś, co nie jest żadnym tworem na siłę, albo próbą czegoś. Dla mnie muza, którą robię jest referencją mnie samego. Jeżeli robię coś co spodoba się ludziom i ten człowiek się do mnie uśmiechnie albo powie, że mu to pomogło, to ja będę miał świadomość tego, że jestem w porządku. To jest klucz w tym wszystkim i mówi mi, jakim jestem człowiekiem. Oczywiście mam też swoje za uszami.
Kanapki z szynką i masłem rzucane w katechetkę pamiętam.
Tak, to szlagier taki (śmiech). Były różne sytuacje, złe i śmieszne. Nagrywam to, co czuję. Nie boję się zarzutu, że znowu podobne.
Ale to chyba krytyka właśnie. Jeśli zrobisz to samo, to będzie nuda. A jeśli zrobisz coś innego to będzie, że już nie jesteś nasz.
Oczywiście że tak. Słucham Fitzsimmons’a od jakiegoś czasu. Wydał pięć płyt i każda jest taka sama, co mnie osobiście bardzo cieszy. Dostaję ciągle tę samą piękną opowieść. Z drugiej strony trudno było mi przyzwyczaić się do ostatniej płyty Sigur Ros.
No ale chyba siadło, nie?
Siadło, oczywiście. Jak byłem na Islandii to powiedziałem sobie, że będę tego słuchał, żeby to poczuć i siadło. Ale kiedy odpalałem płytę będąc w Poznaniu, to już było mi trudno.
Zwykle na trasie grasz z zespołem, a we Wrocławiu solo act Fismoll. Dlaczego?
Marta, która bookuje koncerty powiedziała, że dzisiaj gram solo więc przyjechałem i będę grał.
Jak jest wtedy z brzmieniem? Znacznie się zmienia?
Jestem tylko ja z gitarą. Czasami udam trąbkę, czasami coś zmienię wokalnie. Zawsze wtedy mówię ludziom, że przyszedłem się z nimi i spotkać jak z przyjaciółmi i pośpiewać. Wiem, że dzisiaj to będzie dla mnie absurdalnie wyjątkowy koncert. Gram w miejscu, które jest dla mnie bardzo ważne. Będę szedł tymi samymi korytarzami, którymi kiedyś szedłem – i to nie sam.
A skoro mowa o miejscach ważnych i ważniejszych na Twojej trasie koncertowej widziałem też przystanki poza Polską. Jak Ci się gra? Na obczyźnie?
Bardzo fajnie. Tam się ludzie bardziej ruszają. Kołyszą się albo nawet tańczą jak jest mocniej. Ale powiem szczerze wolę tutaj.
A jest ta uniwersalność energii? Że ten przekaz bez względu na szerokość geograficzną trafia podobnie?
To jest właśnie bardzo przyjemne. Graliśmy koncert w Anglii na festiwalu. Podeszła Pani , która jest z Pragi i zorganizowała nam dwa koncerty w innych krajach. Graliśmy w Pradze i przyszło około dwustu osób. To było bardzo miłe. Jesteś gdzieś indziej i jest tylu ludzi, którzy słuchają Twojej muzyki.
Co dalej? Jakie plany?
Zagram parę koncertów. W wakacje Colours Of Ostrava. Teraz pracuję nad płytą.
Jezu, jaki Ty jesteś skromny.
O. To nie będę skromny teraz. Teraz się pochwalę. Zdarzyło się coś fenomenalnego ostatnio. Najprawdopodobniej będę wykładowcą.
Jak zacząłeś mówić najprawdopodobniej będę to sądziłem że dokończysz „tatą”.
Na szczęście, albo nieszczęście nie. Uwielbiam dzieci. Moja ciocia ma dzieciaczki i jak do niej zawitam, to siedzę tam pół dnia i nie mogę się nadziwić, jakie to piękne. Chyba będę dobrym tatą. A dobra, to już się nie będę chwalił.
No pochwal się.
No to możliwe, że będę wykładowcą na Warszawskiej Szkole Filmowej.
I co będziesz wykładał?
Będę miał swój kierunek.
„Fismoll”?
Nie (śmiech). Kierunek w dobrą stronę. Będę uczył jak miksować muzykę, jak ją tworzyć. Jak ją łączyć z obrazem, kwestie emocjonalności. Zobaczymy. Muszę sobie wszystko wymyślić. Cieszę się.
Bardzo dziękuję za wizytę w studiu.
Ja również dziękuję i pozdrawiam.
Rozmawiał Mateusz Wasiucionek