Wrocławski Asymmetry festiwal sięgnął w tym roku po artystów, którzy mieli prezentować nowe dla tego wydarzenia środki wyrazu. Oprócz zwyczajowego, przesterowanego łomotu pojawili się m.in. songwriterzy. I przede wszystkim ONI – Esben and the Witch. To miał być zwykły koncert rockowego zespołu z ciągotami do trochę mroczniejszego grania. Okazało się, że był to jeden z najlepszych występów jakie widziałem od dawna. Oczywiście, że za krótki, bo wchodząc w ich muzykę totalnie traciło się poczucie czasu. Koncert ukazywał dwa oblicza zespołu – spokojniejsze, zbudowane na śpiewie Rachel Davies i przepięknie hałaśliwe, oparte o ścianę dźwięku.
Dobrze, że wywiad z wokalistką i basistką Esben and the Wittch Rachel Davies i gitarzystą Thomasem Fisherem udało się przeprowadzić przed koncertem, bo dzięki temu udało mi się wykrztusić z siebie coś więcej niż „ALE BYŁO”! Chociaż prosto nie było, bo okazało się, że Rachel mówi dokładnie tak jak Kiera Knightley. Wspaniały akcent. Poza tym, że świetni na scenie Esben and the Witch okazali się niezwykle sympatyczni i otwarci, bo przez cały czas trwania festiwalu przechadzali się po Firleju i sprawdzali jak idzie innym. I o miłości do muzyki, straszeniu dzieci czy Steviem Albinim przeczytacie w poniższej rozmowie.
Piotr Machała: Nie macie teraz w planie zbyt wielu koncertów. To czym się teraz zajmujecie? Możemy spodziewać się nowej muzyki?
RACHEL: Tak, właśnie zaczynamy myśleć o czymś nowym. Ale na razie to jeszcze nic konkretnego.
THOMAS: Jednym z powodów, dla którego wyjechaliśmy do Berlina to poszukiwanie miejsca, gdzie moglibyśmy pisać muzykę. Zawsze robiliśmy to w Brighton, w różnych salach prób. Przebudowaliśmy piwnicę – miejsce, w którym teraz mieszkamy w Berlinie. Znieśliśmy tam masę sprzętu. To dla nas nowe środowisko do pisania muzyki, które możemy odkrywać. I przy okazji grać koncerty tu i tam.
A dzisiaj usłyszymy coś nowego?
RACHEL: Nie dzisiaj. One jeszcze nie są na tym poziomie. Zobaczymy za jakiś czas, musimy je jeszcze dopracować, żeby mogły zastąpić utwory z New Nature. Zagramy więc dzisiaj wiele starych rzeczy.
Jesteście z Brighton, a dla mnie pierwsze skojarzenie z Brighton to Fatboy Slim i jego album „Live On Brighton Bitch”. Wasza muzyka jest bardzo ciemna, raczej smutna i zupełnie nie przywołuje klimatu plaży.
RACHEL: Zdecydowanie nie jest to plażowa muzyka. Myślę, że niezależnie od otoczenia, czy to plaża Brighton, czy piwnica w Berlinie, tworzenie muzyki to dla nas pewien sposób ucieczki. Tworzymy dla zewnętrznego świata. W pewnym sensie nie ma znaczenia gdzie jesteśmy, a przynajmniej nie wpływa to na nas to bezpośrednio. Dlatego też nie brzmimy jakbyśmy byli z Brighton Beach.
Mrok w waszej muzyce inspirowany jest innymi dziedzinami sztuki? Na waszym facebooku ciągle pojawiają się ciemne zdjęcia i fotografie.
RACHEL: Zawsze byliśmy inspirowani przez inne rodzaje sztuki. Na muzykę którą tworzymy wpływ miały tak jak powiedziałeś obrazy, fotografie i filmy. Myślę, że to jest kwestia interpretacji co ciemny obraz ma do przekazania, jak łączy ze sobą ciemną i jasną stronę.
Tak samo sporo jest nawiązań do literatury w waszych tekstach.
RACHEL: Tak, to też jest dla nas wielka inspiracja. Szczególnie w naszych tekstach jest wiele odwołań do książek i poezji. Nawet jeden wers może spowodować efekt kuli śnieżnej.
Esben And The Witch to nazwa pochodząca od duńskiej bajki. Nigdy jej nie czytałem, ale słuchając waszej muzyki dochodzę do wniosku, że nie – to nie jest bajka, którą czytałbym moim dzieciom.
THOMAS: Nie, zdecydowanie. Natknęliśmy się na tą nazwę dość przypadkowo. To było wtedy, kiedy Daniel i ja zaangażowaliśmy Rachel do śpiewania. W tamtym okresie po prostu się na nią natknęliśmy. Nie mieliśmy jakiejś wizji jak nasza muzyka będzie wyglądała w przyszłości. Spodobał się nam wyimaginowany świat w tej historii, był dość intrygujący. Wywrotowy, w sposób jaki mają tylko bajki. Prawie złowrogie tematy przebrane w opowieść dla dzieci. Esben And The Witch słabo udaje bajkę, niektóre obrazy są zbyt ciemne dla dzieci. Nigdy nie lubiliśmy zbytnio bajek dla dzieci, dlatego ta nazwa jest dla mnie teraz trochę osobliwa. Ale już została wybrana.
Kiedy przygotowywałem się do tego wywiadu przeczytałem mnóstwo artykułów o Esben And The Witch. W każdym pojawiały się porównania do kompletnie różnych artystów – od PJ Harvey przez Sonic Youth do Scotta Walkera. Czemu tak jest?
RACHEL: Nie wiem, ale ja to odczytuję jako wielki komplement. Taka jest natura ludzka, próba opowiedzenia jak coś brzmi. Zawsze musi być znalezione jakieś porównanie, wskazane inspiracje. Lubimy wszystkie te zespoły, o których wspomniałeś – jesteśmy ich fanami. Ale nigdy nie planowaliśmy tworzyć jakieś konkretnej muzyki, udawać kogokolwiek. Oczywiście chcieliśmy stworzyć coś, co byłoby nowe. Stworzyć własną tożsamość. I to chyba działa.
Więc musicie czuć się dobrze na tym festiwalu, którego line up jest bardzo zróżnicowany – od zespołów grających piosenki, tak jak wy, przez laptopowego Fennesza do ekstremelnego metalu.
THOMAS: Tak, do tej pory główniej grywaliśmy na festiwalach indie. Byliśmy tam zawsze jednym z najcięższych zespołów, a dzisiaj jesteśmy jednym z najlżejszych. Szczerze powiedziawszy line up to powód, dla którego zostajemy tu przez cały weekend. To o wiele bardziej zróżnicowana muzyka niż zazwyczaj słuchamy. Nieczęsto ma się okazję grać z zespołami, z którymi kompletnie nie ma się nic wspólnego, ale jesteśmy bardzo podekscytowani, że będziemy mogli je zobaczyć. Mowa o Russian Circles, Helms Alee czy King Dude. Może być świetnie.
Nie macie nowego albumu, więc chciałbym porozmawiać trochę o poprzednim, A New Nature. Głównie o jego producencie, Stevie Albinim.
RACHEL: Tak, nagrywanie z nim było niesamowitym doświadczeniem. W pełni zasługuje na swoją reputację. Mam dla niego wiele szacunku. Jest niesamowitym producentem. Zrobił świetną robotę, wspaniale było móc go obserwować przy pracy i być częścią tego nagrania. Jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów tej pracy.
Dla mnie jako słuchacza Steve Albini wydaje się być idealnym producentem dla zespołów, które nie poszukują idealnego dźwięku, tylko garażowego brzmienia.
RACHEL: Tak, dla nas to było wyzwanie, bo przy okazji poprzednich płyt dążyliśmy do perfekcji. Do tego, co wtedy uznawaliśmy z perfekcję – maksymalną czystość. Tym razem to było dla nas wyzwanie. Steve Albini to był idealny wybór, bo ta współpraca była dla nas wyzwaniem jeśli chodzi o sposób w jaki podchodzimy do nagrywania, próbowania przed wejściem do studia. Pisania piosenek, które da się grać live.
THOMAS: Dokładnie, pisaliśmy piosenki, uczyliśmy się ich tak, żeby dało się wejść do studia i po prostu je zagrać. Chcieliśmy je nagrać w ten sposób, a nie je rozczłonkowywać i wszystko nagrywać oddzielnie. Chcieliśmy uchwycić ducha grania live, esencję piosenki. W ten sposób zostały napisane, takich utworów chcieliśmy. Steve Albini sądząc po muzyce jaką pisał i nagrywał był do tego zadania idealną osobą. Bardzo wiele się od niego nauczyłem, szczególnie jeśli chodzi o wartość nierozwodzenia się nad małymi szczegółami, których nikt poza nami nie zauważy. Dla mnie było to przede wszystkim dołożenie radości do procesu nagrywania muzyki. A może to być straszne doświadczenie, kiedy tracisz kontakt z uczuciem, które miałeś na początku pisania tych piosenek. Kiedy siedzisz w studiu i grasz partię gitary do jakiś klików po raz dwudziesty, żeby osiągnąć perfekcję jak możesz osadzić w niej jakąkolwiek emocję z którą została napisana. Steve przypomniał mi, że nie musisz tego robić. Możesz zagrać raz i już. Jeśli nagramy to jeszcze dwadzieścia razy nikt nie zauważy. Duch, który chcieliśmy umieścić w piosenkach będzie uchwycony przez fakt, że gramy razem. Mógłbym o tym gadać non stop, więc zostawmy to. Steve jest świetnym facetem.
Innym waszym ostatnim wydawnictwem był split z Thought Forms. To dziwna decyzja, bo jak dla mnie split to rodzaj wydawnictwa dla garażowych zespołów, a nie dla wielkich gwiazd pokroju Esben And The Witch.
RACHEL: Nigdy nie myśleliśmy o tym w ten sposób. Split to faktycznie nie jest coś, co robią współczesne zespoły. Thought Forms to nasi przyjaciele, uwielbiamy ich muzykę i uwielbiamy ich jako ludzi. Doszliśmy do wniosku, że to byłby świetny artefakt, który moglibyśmy zachować, bo to ludzie, których podziwiamy i lubimy. To nie był dla nas problem.
THOMAS: Dzięki temu mieliśmy możliwość wypróbowania tego sposobu nagrywania. Znalazły się tam dwa utwory, które były nagrane live. Zrobiliśmy to na raz, Daniel siedział za perkusją, Rachel grała na basie, ja na gitarze. Dało to nam doświadczenie, które mogliśmy potem wykorzystać. Nagrywamy małe epki pomiędzy naszymi albumami. Pomaga nam to sprawdzić niektóre pomysły, które zrodziły się przy okazji poprzedniej płyty. Chodzi o rzeczy, które nam się nie do końca podobały. Chcieliśmy usłyszeć co zrobimy dalej, a zdecydowanie chcieliśmy nagrywać live. Chcieliśmy zobaczyć, czy taki sposób nagrywania będzie nam odpowiadał. I pasował w stu procentach. Wtedy postanowiliśmy tak nagrać cały album i zaprosić Steve’a.
Rozmawiał: Piotr Machała
Wywiad wyemitowany został w Radiu LUZ dn. 12.05.2015. Dziękujemy klubowi Firlej i organizatorom Asymmetry Festival za umożliwienie przeprowadzenia wywiadu.