Niezrozumiały dla mnie jest fakt jak wiele emocji może budzić jeden tylko album. Skrajnych, niezwiązanych z przeżywaniem tych przekazywanych przez autora. Chodzi raczej z jednej strony o ekscytację, a z drugiej irytację. Ale od początku.
Twin Shadow, czyli George Lewis Jr., nie jest jakimś specjalnie nowym zjawiskiem na scenie muzycznej. Urodził się na Dominikanie, dorastał na Florydzie. Był nawet członkiem chóru kościelnego, co może tłumaczyć jego zamiłowanie do rozbudowanych, patetycznych i pełnych dramaturgii utworów. Wydał dwa albumy: pierwszy z nich „Forget” – nieco surowy, nieprzekombinowany, pełen nawiązań dźwięków do lat 80′. Dwa lata później przyszła pora na „Confess”. Album przełomowy w jego karierze. Nowoczesny, świeży, pełen niezapomnianych przebojów. „Golden Light” czy „Five Seconds” nucone są przez wiele osób do dzisiaj. Można by rzec, że zbudował swoją markę. Letnie festiwale nie wyobrażały sobie lineupu bez Twin Shadow. Zawitał zatem i do Polski – Off Festival, rok 2012.
Idąc za ciosem – przyszła pora na trzeci album. Co wyszło z jego nowego wydawnictwa „Eclipse”? Na okładce konsekwentnie George, tym razem nieco w cieniu, ale to przecież o niczym nie świadczy. Tutaj następuje wspomniana ekscytacja. Ropoczyna się bajecznie! Flatliners to ciekawie zbudowany utwór rozwijający się z sekundy na sekundę, z minuty na minutę. Pełen dramaturgii, emocji – serce złamane, żal, złość i rozgoryczenie. I to wszystko słychać! Bębny uderzające w rytm bicia serca i bezsilność w głosie. Zdecydowanie mocne rozpoczęcie i mój faworyt na płycie! Tutaj również słychać wspominaną wcześniej patetyczność i dramaturgię. Lekcje porządnie odrobione i czerpanie ze starej szkoły chóralnej garściami.
Dalej dzieją się ciekawe rzeczy, bo „When the Light Turn Out” depcze po piętach utworowi otwierającemu album. Singiel idealny, prostszy od poprzednika, ale jakże przebojowy. Melodyjne wersy, chwytliwy refren – trzeba przyznać, że utwór ma swój urok. „To The Top” natomiast może być hymnem skutecznie zagrzewającym do działania niejedną osobę. Tekst będzie śpiewany przez tłumy: „Go back to the top”! Wracaj na szczyt, George! A raczej „pozostań na tym szczycie”, George… Ten jednak nie posłuchał. Dlaczego?
To chyba czysta ekscytacja, tak? No właśnie nie do końca. Tutaj muszę wyjaśnić dlaczego pojawia się irytacja. Nie mówię, że nie może jej być. Ciekawie jest, gdy artysta budzi w nas jakieś emocje – coś się dzieje. Tylko czemu tak szybko? Wykonywane w duecie z Lily Elise „Alone” jest poprawne, jednak trąca tandetą. Miało być ładnie – taki był zamysł. Wyszło jednak tylko troszeczkę lepiej niż na jakimś losowym konkursie Eurowizji. Tytułowe zaćmienie – „Eclipse” – w zamyśle chyba miało być dobre, skoro to utwór tytułowy. Brzmi jednak nijako. To co dalej dzieje się na krążku jest już tylko poprawne. Mam wrażenie momentami, że niektóre utwory zostały stworzone z myślą o występach w telewizjach śniadaniowych. Najgorsze jest to, że od momentu zakończenia „Eclipse” mam faktycznie totalne zaćmienie. Serio, nie potrafię sobie przypomnieć co działo się w dalszej części płyty – czyżby taki miał być zamysł autora?
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę mówić, że to zły album, bo można znaleźć na nim wiele przyjemnych momentów. Pytanie jednak jest następujące: Dlaczego te słabe i dobre momenty muszą dzielić tę samą przestrzeń? „Watch Me Go” w końcu wyróżnia się pośród reszty – zrobione jest w nieco innym stylu. Zabrudzony wokal, szumy, szmery… Jest coś ciekawego w tej części płyty, gdzie tandeta na chwilę odłożona zostaje na bok.
Domyślam się jaki zamysł mógł mieć George Lewis Jr. Niestety wszystkich pomysłów nie udało się zrealizować. Albo inaczej – udało się zrealizować, ale w kiepski sposób. Miałem spore oczekiwania odnośnie trzeciego krążka artysty, który jeszcze dwa lata temu zachwycał mnie swoją przebojowością. Dzisiaj pozostało już tylko czekać na kolejne wydawnictwo. Chociaż kto wie – może to utwory z „Eclipse” będą śpiewane z pamięci przez rzesze fanów? Trzymam za to kciuki mając w głowie i nucąc wciąż „Five Seconds to Your Heart”.