Długo trzeba było czekać na pełnowymiarowy album od Lion Babe. Szczególnie, że duet kusił słuchaczy kolejnymi singlami, które zwiastowały świetnie zapowiadające się wydawnictwo. W końcu nadszedł czas na „Begin”.
I faktycznie, to symboliczny początek, bo z jednej strony również pewnego rodzaju debiut. Ale i do początków nawiązuje. Przede wszystkim pojawiły się na nim niemal wszystkie utwory znane jeszcze z EPki. Tym sposobem nie mogło zabraknąć ponadczasowego „Jump Hi” z Childish Gambino, od którego historia niejako się zaczęła. Podobnie ze zmysłowymi „Treat Me Like Fire” czy „Jungle Lady”. Po nich nastąpiła seria dynamicznych singli: porywającego „Impossible”, czy fascynującego „Wonder Woman”, w którym Jillian Hervey pokazuje swą kobiecą siłę. Ostatnim singlem „Where Do We Go” zdawali się już nieco przekombinować. Ale zakończyli nim serię dynamicznych utworów na krążku.
Nowe utwory zdecydowanie skłaniają się w stronę soulowych korzeni, które w końcu królowały na pierwszej EPce. Idąc tym tropem lepszego rozpoczęcia nie można było się spodziewać. „Whole” nie jest w żadnym stopniu naciągane. Można nawet śmiało stwierdzić, że to najlepsza propozycja ze wszystkich świeżo dostarczonych. Jest jeszcze przepiękne i delikatne „Satisfy My Love”, które pozwala odetchnąć chociaż przez chwilę i skupić na wspaniałym głosie Jillian. Podobne możliwości daje kończący wydawnictwo „Little Dreamer”. Warto zwrócić uwagę na drugą stronę muzycznego medalu. Lucas Goodman, który odpowiada za produkcję utworów potrafi dobrze wyważyć dźwięki w swoich kompozycjach. Można odnieść wrażenie, że aby zachować spokojny klimat utworu nie stara się przekombinować. Dozuje dźwięki oszczędnie i rozsądnie.
Oczywiście są jeszcze na „Begin” utwory, które już nie odznaczają się tak dobrze jak te wspomniane. Przyozdobione trąbkami „On the Rocks” powstało chyba za ciosem wraz z „Where Do We Go”. Bez większych rewelacji, chociaż wciąż bardzo przyjemne. „Everyday Life” zdaje się z kolei przesycać tę powoli toczącą się machinę zbytnim spokojem i ociężałością. Nie można jednak zarzucić żadnemu z utworów bylejakości.
Krążek dobry. Nawet bardzo. W końcu dopieszczany przez bardzo długi okres czasu. Z resztą składa się w większości z utworów, za które słuchacze pokochali Lion Babe. A uczucie to, po krążku „Begin”, może zostać tylko wzmocnione. Dobry początek!