PODZIEL SIĘ

Son Lux, pierwotnie solowy projekt Ryana Lott’s, jest obecnie świetnie prosperującym zespołem, założonym przez niego wraz z muzykami – Rafiq’iem Bhatią i Ianem Chang’iem. Całe trio to artyści niezwykle ambitni i porażająco utalentowani. Muzyka, którą wspólnie tworzą jest dość trudna do zdefiniowania, jednak można doszukać się w niej mieszanki post-rocka, elektroniki, a czasem nawet muzyki klasycznej. Taki mix dobrze odzwierciedla różne środowiska muzyczne , w których Ryan pracował podczas swej kariery, a także to, co każdy z członków wniósł do projektu. To, co z pewnością wyróżnia brzmienie Son Lux, to złożoność. Nieustanne poszukiwania i niekończące się eksperymenty. Tuż przed doświadczeniem magii ich muzyki na żywo w Ideal Barze w Kopenhadze, udało mi się zamienić z nimi kilka zdań. Myślę, że wyszła z tego całkiem inspirująca rozmowa.

Dzień przed koncertem zespół otrzymał UK Music Award za klip do utworu Change is everything…

Ryan: To było wspaniałe! Ale tak naprawdę nie zasługujemy na żadne nagrody za ten teledysk. Był w pełni wykonany przez naszych znajomych z At The Made Shop.

Rafiq: Hmm, bez przesady, w zasadzie zrobiliśmy całkiem sporo przy realizacji.

Ian: No tak, ale biorąc pod uwagę ilość godzin, które oni temu poświęcili, nie zrobiliśmy absolutnie nic.

Ryan: To prawda. No i sam koncept jest w pełni ich. Są naszymi współpracownikami już od dłuższego czasu. Nathan Johnson, reżyser, jest moim bliskim znajomym.

Ian: Jest też autorem okładki płyty “We are rising”.

[Zachęcam was do obejrzenia wideo. Przybliżając w skrócie jego koncept, jest to animacja poklatkowa szpilek i porozpinanych na nich nitek, tworzących kształty i postaci.]

Ryan: Musisz zobaczyć kulisy powstawania tego klipu! W pewien sposób są jeszcze bardziej niezwykłe, niż sam teledysk. Po prostu patrzysz na to z myślą „to się ku*wa dzieje. Naprawdę!”.

Agnieszka: Kontynuując temat klipów, kto jest odpowiedzialny za “Alternate world”. Uwielbiam go oglądać, jest mocny i przesiąknięty emocjami.

Ryan: To była po prostu ekipa fanów, którzy mają studio produkcyjne we Francji. Byli zafascynowani muzyką, więc stworzyli do niej obraz. Tak jak w poprzednim przypadku, znowu to było zupełnie niezależne od nas. Myślę, że postrzegamy klipy muzyczne, jako możliwość stymulowania i katalizowania pomysłów innych ludzi. Mam takie odczucie, że jeśli dasz komuś, z kim pracujesz, zupełną wolność twórczą, wniesie on więcej siebie do projektu. Będzie więcej pasji, energii, nawet pieniędzy. Jeśli naprawdę mogą wykreować coś na swój sposób i nazwać to potem swoim własnym, zupełnie inaczej podejdą do zadania. Ponieważ to my jesteśmy artystami, możemy zawsze zawetować coś, co nie przypadnie nam do gustu, ale myślę, że jest dużo więcej dobrej, pozytywnej energii wtedy, kiedy ktoś oferuje coś ze swojego wnętrza, z duszy. Nasze najważniejsze zadanie, to odnalezienie właściwych ludzi, a potem pozostawienie ich samym sobie – tak jest często lepiej.

Rafiq: Jest coś takiego w muzyce Son Lux, że wiele osób wysyła nam zapytania o stworzenie wideo do naszych kawałków. Jest w nich sporo metaforyki i symboliki, która aż prosi się o zobrazowanie. Można się pokusić o stwierdzenie, że same dźwięki mają w sobie element filmowości.

Przeszłość Ryana daje o sobie znać. Zaczynałeś od komponowania w świecie filmu, prawda?

Ryan: Napisałem sporo muzyki do reklam, telewizji i filmów. Sporo ludzi w branży ma takie doświadczenie. Ale nigdy zbytnio nie zaangażowałem się w komponowanie do obrazu do czasu, gdy…

Rafiq: Zacząłeś tworzyć dla tańca.

Ryan: Właśnie! Zacząłem pisać I komponować dla ruchu, kiedy moja żona wprowadziła mnie do świata tańca, zapoznała z nim. Spotkaliśmy się w wieku 19 lat i rozpoczęliśmy współpracę.

Rafiq: Ona jest tancerką. Tak dla jasności.

Ryan: No tak, powinienem był o tym wspomnieć. <śmiech> Potem, w kontekście tworzenia muzyki dla tańca współczesnego, rozpocząłem eksperymentować z niektórymi ideami, co końcowo doprowadziło do projektu Son Lux. Po nagraniu pierwszego materiału zacząłem z muzyką do reklam. Ale zaczęło się to w zasadzie od nagrań Son Lux, które dałem komuś do przesłuchania – tak dostałem tę propozycję. Zajmowałem się tym na pełny etat przez około 7 lat.

Jakiego typu reklamy? Czasem można spotkać się z przekonaniem, że muzyka w reklamach to coś niezbyt ambitnego i chwytliwego, a tego zdecydowanie bym się po tobie nie spodziewała.

Ryan: Wszelkie reklamy. Co zabawne, cały trik polega na tym, że czasem pisząc muzykę do nich, musisz tworzyć coś naprawdę gównianego, co jest cholernie trudne do skomponowania.

I tak wyglądała moja praca przez te lata. Dosłownie siedzisz w biurze, piszesz wałek inspirowany hip-hopem, kilka godzin później pora na coś rockowego, a następnie country. Kolejnego dnia może z kolei przyjść zapotrzebowanie na aranżację big-bandową. To branża bardzo konkurencyjna.

Ian: Do tego klienci zawsze mówią coś w stylu „Chcemy coś, co brzmi jak ta najnowsza piosenka Phoenix, ale nie mamy pieniędzy na licencję, więc napisz nam coś podobnego”.

son_lux_2Ryan: Sporo jest w tym nauki naśladowania, praktycznie wszystkiego. W zasadzie to bardzo unikalna umiejętność i zdecydowanie coś, na czym bardzo dużo skorzystałem. Nie jestem intuicyjnie muzykiem naśladowcą i moje wszelkie starania prowadzą do wykreowania czegoś, co brzmi jak coś, czego nigdy jeszcze nie słyszałem. Gdy uda mi się coś takiego osiągnąć, serce mi rośnie. Ironicznie, moja praca była dokładnym tego przeciwieństwem. W pewien sposób cała energia, zgromadzona podczas robienia czegoś niezgodnego z moimi przekonaniami, napędziła to moje pozazawodowe tworzenie Son Lux. To było naprawdę frustrujące: nie móc w pełni wykorzystać wszystkich tych wspaniałych narzędzi, zajebistych gitar i bębnów. Naprawdę niesamowitych zasobów. Wszystko, co wykonywałem za ich pomocą, to było to samo, co jakiś koleś przede mną, czy po mnie. I w każdej najmniejszej chwili, każdego dnia w tej pracy, chciałem za ich pomocą stworzyć rzeczy, których ci kolesie nie zrobili. Koniec końców, wydaje mi się, że ta opozycyjna energia, kiedy ją opanować i ukierunkować, może być pomocna w procesie twórczym. Pozwala to na wykreowanie takiego poziomu irytacji, który, zamiast dać mu się pokonać, możesz przekuć w nowe pomysły. Praca w reklamie pomogła mi też w byciu sprawnym i wykwalifikowanym. Pociłem się podczas szalonych maratonów pisania, bo im więcej stworzysz, tym większe są twoje szanse na zarobek. Działa to dokładnie – jak karuzela chomika. Tylko się rozpędza.

To na temat twojego tworzenia solo. Ale dzisiaj mam przed sobą Son Lux, jako trójkę ludzi. Co skłoniło Cię do założenia zespołu? Co takiego zatrybiło między wami?

Ryan: Potrzebowałem w końcu zagrać trasę promującą materiał, czego nie robiłem, aż do 3 płyty – Lanterns. Ideą było zmontowanie zespołu, wystąpienie tu i tam, na kilku koncertach. Wtedy nagle wszyscy zrobili się niezwykle entuzjastyczni i niezwykle podekscytowani tym, co mógłbym pokazać wraz z zespołem. Rezerwacje przychodziły jedna za drugą I wtedy zdałem sobie sprawę, że muszę zacząć traktować to bardzo poważnie i stworzyć zespół, z którym moglibyśmy się dogrywać i stawać coraz lepsi z występu na występ. Pracowałem już wtedy wcześniej z Rafiqiem na odległość. Gra niektóre partie w ‚Easy’ z Lanterns. Sporo jego wkładu jest także w ścieżce dźwiękowej do ‚Disappearance of Eleanor Rigby’. Dostarczył mi sporo surówek, na których pracowałem w tym projekcie. Nasza współpraca online pomiędzy Kalifornią a Nowym Jorkiem przebiegała bardzo płynnie. Następnie przeniosłem się do NY. Spotkaliśmy się i zaproponowałem mu, żeby został częścią mojego projektu na żywo. To on znalazł Iana. Pracowali gdzieś razem już wcześniej. Najpierw to wszystko było jednym wielkim eksperymentem. Coś takiego w zasadzie często ma miejsce w muzyce: stary, masz zabukowany koncert, musisz sobie znaleźć ludzi, z którymi wystąpisz.

Nigdy nie czułem się komfortowo występując. Byłem bardzo zdenerwowany i wszystko przebiegało nad wymiar chaotycznie. Mieliśmy może 4 próby przed naszą pierwszą trasą, na którą złożyły się 22 koncerty w 20 dni. To „coś” zaskoczyło między nami praktycznie natychmiast. No, może niezupełnie. Do momentu, gdy znaleźliśmy się razem na scenie.

Rafiq: Do wyjścia na scenę nie słyszeliśmy tak naprawdę co się dzieje i czy to siada. Te 4 próby były bez PA, tylko ze słuchawkami. Dopracowywaliśmy głównie własne części. Nie graliśmy praktycznie żadnego z utworów całościowo. Myślę, że może z raz, maksymalnie dwa, przeszliśmy przez nie wszystkie przed zagraniem ich na żywo dla publiczności.

Ryan: Nawet nie wszystkie.

Rafiq: To było bardzo, ale to bardzo surowe. W takim stanie znaleźliśmy się przed 700-osobową publicznością w Berlinie. Chyba nie muszę mówić, że to było dziwne uczucie.

Czasem dobrze jest zostawić przestrzeń na to, co może się wydarzyć. Może się to jednak okazać ryzykowne…

Ryan: To spore ryzyko, jednak jesteśmy profesjonalistami. Na tyle, na ile mogliśmy, zagraliśmy dobry koncert. Potem nieco lepszy i kolejny jeszcze lepszy. I tak dalej. Nigdy tak naprawdę, a w szczególności jako frontman, nie doświadczyłem czegoś, co mógłbym określić jako sytuację komfortową na scenie. Dlatego tak bardzo zwracałem uwagę na chemię, która zaczynała się tworzyć między naszą trójką. Wspólne pisanie muzyki stało się dla nas wysoce organicznym, naturalnym procesem. W pewnym momencie uznałem, że to właściwy czas, aby Son Lux z solowego przekształcił się w projekt zespołowy. Zarówno w wymiarze na żywo, jak i studyjnym. To była ekscytująca i przełomowa decyzja. W dalszym ciągu przewodzę temu projektowi, ale teraz mam 3 razy więcej zasobów, jeśli chodzi o brainstorming i możliwości, w odniesieniu do tego, co miałem wcześniej sam. Muszę przyznać, że byłem szczęściarzem. Dla niektórych muzyków moment przejścia od tworzenia solo do zespołu może się okazać problematyczny.

Już samo znalezienie odpowiednich muzyków na koncert jest niezłym wyzwaniem. W naszym przypadku wszystko zadziałało. Myślę, że każdy z nas nie tylko odnalazł się w tym, co tworzyłem, ale też zaczęliśmy definiować własne role od nowa.

Jestem niezwykle ciekawa, jak wyglądają wasze przygotowania do występów na żywo. Są one czymś w pełni odrębnym od tego, co dzieje się na nagraniach. Jest w nich masa napięcia, rosnącego w publice, kiedy droczycie się z nami za pomocą kolejnych brzmieniowych eksperymentów.  Dźwięki, które dobrze znamy pojawiają się z drobnym opóźnieniem lub wręcz przeciwnie. Zaskakują nas wybrzmiewając wcześniej niż zazwyczaj. Są zadziwiająco delikatne, czy też dominują, jak nigdy wcześniej, na żadnym z nagrań. W ten sposób dostajemy dreszczy w każdym momencie utworu, zauważając i odczuwając całym sobą jego najmniejsze detale.

Rafiq: Świetnie słyszeć, jak to opisujesz. Myślimy o występowaniu na żywo i pracy w studiu, jak o dwóch odrębnych dziedzinach. Nie są może zupełnie oddzielne, ale to różne rodzaje medium. Jedno z nich jest chociażby o wiele bardziej społeczne od tego drugiego. Kiedy jesteś na scenie, otoczony przez słuchających cię ludzi i zespół jest za tobą, z tobą, nieustannie dostajesz informację zwrotną od publiczności, w postaci ich reakcji na to, co grasz. Byłoby zbrodnią nie skorzystać z tego. Z tej wyjątkowej bliskości z odbiorcą i energii, którą możesz od niego dostać podczas koncertu.

Byłaby to strata ogromnego potencjału.

son_lux_3Rafiq: No właśnie. Kiedy planujemy występ na żywo, polega to na konstruowaniu czegoś nowego na bazie nagrania. Dzięki takiemu sposobowi pracy możemy ukończyć nasze utwory i je nagrać. Zawsze byłoby coś do dopracowania czy zmiany, ale mamy świadomość, że będą ewoluować z czasem, w aranżacjach granych na żywo. Masz rację co do niespodzianek. Zaskoczenie jest istotnym elementem tego, co tworzymy. Bo to jest tak: kiedy zapoznasz się z piosenką i ją pokochasz, chcesz ją usłyszeć na żywo. Ale znowu jeśli doświadczysz jej na żywo w dokładnie ten sam sposób, w jaki mogłabyś to zrobić dzięki nagraniu, czujesz się nieco oszukana.

Ryan: Albo inaczej, po prostu twoje oczekiwania są spełnione, ale czy są przekroczone?

Rafiq: Tu chodzi też o ten element ryzyka, poczucia niepewności i ekscytacji. Jeśli sytuacja rozwija się w sposób, którego się nie spodziewasz, wtedy doświadczanie ulubionego kawałka jest tysiąc razy bardziej satysfakcjonujące, nie do opisania.

Wspomniałeś o aspekcie społecznym. Czy reakcja publiki wpływa na przebieg waszych występów? Pozwalacie sobie w nich na improwizację? Wydają się być tak precyzyjne, złożone i pełne detali, dopracowane w najmniejszym calu.

Ian: Są fragmenty w pełni improwizowane, zmieniają się z wieczoru na wieczór. Projekt może ewoluować i drastycznie zmieniać swoja formę w związku z naszymi odczuciami i odpowiedzią, którą otrzymujemy od publiki. Jeśli jest spokojnie, wiem, że mogę sobie pozwolić na moment całkowitej ciszy i mam pewność, że nikt nie będzie wtedy rozmawiał. Z kolei kiedy jest głośno, a my mamy energię, mogę wykreować coś naprawdę szalonego. Zdarza się też, że na bieżąco wymyślamy dodatkowe, nieplanowane 4 minuty muzyki, jak to było podczas naszego ostatniego koncertu.

Ryan: Po prostu poczuliśmy flow.

Ian: To było całkiem zabawne, bo wszyscy chcieliśmy jeszcze pograć, ale to do Ryana zazwyczaj należy ostateczna decyzja na ten temat.

Ryan: I kiedy zamiast skończyć utwór grał dalej, pomyślałem ‚Tak!’. Tak właśnie powinno to działać. Ale jest coś, co chciałbym podkreślić. Często słyszę taką opinię, że improwizacja nie idzie w parze ze szczegółowością. Uważam to za nieco błędne zrozumienie tego zjawiska. W końcu większość tego, co robimy w naszym życiu jest improwizowana. Niby to oczywiste, ale zauważ, że cała nasza osobowość jest oparta na reagowaniu na to, co wydarza się wokół. Możesz rozwinąć własne podejście I sposób radzenia sobie ze światem, który może być szczegółowy lub nie. To już zależy od ciebie. W końcu nasza trójka, jako muzycy, jest bardzo skupiona na detalach, tak więc duża ich ilość pojawia się w naszej muzyce, czy jest to zaplanowane, czy improwizowane. Improwizacja w naszym zespole opiera się w zasadzie głównie na nich. Są to często najbardziej złożone partie utworów. Każdy z nas spędził sporo czasu kształtując swoją tożsamość jako improwizator. Wtedy też wyćwiczyliśmy instynkty, które pozwalają na bieżąco tworzyć coś, co jest pełne drobnych smaczków.

Odnośnie albumu, który stworzyliście razem, ‚Bones’ , co on dla was oznacza? O czym opowiada ten album?

Rafiq: Jeszcze zanim staliśmy się częścią tego projektu, teksty miały charakter zaklęć, symboli i niekoniecznie była w nich zawarta narracja. Z kolei gdy już opisywały jakąś historię, pozostawała ona otwarta. Niedopowiedziana w taki sposób, aby odbiorca mógł rozwinąć swoją indywidualną więź z treścią utworu I zinterpretować ją na własny sposób. Myślę, że ten album (Bones) jest dużo bardziej odmienny od pozostałych. Jest skupiony na ‚nas’ i stworzony w duchu myślenia kolektywnego. Mamy jednak nadzieję, że nie posunęliśmy się zbyt daleko w definiowaniu tego, o czym są utwory. Nie taki był cel.

 Ryan: Możemy zdradzić, że emocje grają tutaj dużą role. W końcu staramy się je wywoływać tym, co tworzymy. Muzyka to zawsze przepływ emocji i energii w dwie strony. I, miejmy nadzieję, nikt nie chce definiować relacji danej osoby z tym, czego słucha. Ten album jest 3-wymiarowy, we wszystkich kierunkach jednocześnie. Jak to ujął Rafiq, sporo w nim ‚my’, ‚nas’, sporo jest społecznej świadomości i odpowiedzialności. Jest w nim też zamierzony brak konkretów i szczegółów w tekstach. Jest to przestrzeń pozostawiona na odkrycia ludzi, luki, które można wypełnić własną wyobraźnią. Te odkrycia są równie ważne jak te, które mam ja, tworząc te teksty. Muzyka sama w sobie jest niczym niezwykle wpływowa magia. Może być wysoce manipulatywna. Mam tu na myśli dobre znaczenie tego słowa, ale też czasem złe. Właśnie dlatego bardzo ważne jest, by umożliwić ludziom jej osobisty odbiór i dopowiedzenie sobie do niej własnych opowieści.

Rozmawiała: Agnieszka Ejsymont