PODZIEL SIĘ

Stworzyli jeden z najciekawszych projektów i albumów ubiegłego roku. Przede wszystkim dlatego, że zaskoczyli brzmieniem wydawnictwa. Bo do jakości i poziomu swoich produkcji obaj już nas przyzwyczaili. Ich współpraca rozpoczęła się jeszcze za czasów czwartego krążka Smolika, jednak dopiero teraz zdecydowali się wydać wspólne wydawnictwo, na którym obaj występują w głównych rolach. Porozmawialiśmy z nimi podczas wrocławskiego koncertu na trasie promującym wydawnictwo „Smolik//Kev Fox”.

Łukasz Sidorkiewicz: Może nie jest to zbyt fortunne pytanie, ale należałoby je zadać. Jak długo będzie żył projekt Smolik/Kev Fox? Albumy, które do tej pory nagrywaliście zazwyczaj miały odmienne koncepcje. Czy ta współpraca jest zatem „jednorazowym skokiem w bok”?

Smolik: Ja bym nie nazwał tego „skokiem w bok”. Jeżeli przyjrzysz się rzeczom, które zrobiłem do tej pory – są totalnie różne. Dopiero z perspektywy czasu zlewa się to w jedno i mówi „o skoku w bok”, bo jest inne. Jest wiele płyt, które się zupełnie od siebie różnią, są w różnych klimatach. Elektroniczne, akustyczne, produkcje dla innych – z Nosowską, Peszek. Zupełnie różne od tego co robiłem pod szyldem Smolik. Co do Keva – to żadna kontynuacja. Raczej otwarcie nowej karty w życiu. Po raz pierwszy nagrałem album, w którym funkcjonujemy jako duet. Żadne solo czy album producencki. Nie było w tym przypadku artysty, któremu tylko skomponowałem muzykę, a ten firmował płytę swoim nazwiskiem.

Kev: Nie było reguły i ściśle przydzielonych ról. Żadnego podziału na songwritera i producenta muzycznego. To dwóch muzyków. Artystów z oddzielnymi wizjami ale bez wyraźnego podziału ról.

Smolik: Dla mnie jest to coś nowego. A czy to przetrwa? Zobaczymy! Bardzo dobrze nam się razem pracuje, koncertuje, podróżuje. Ale mimo najszczerszych chęci tę sprawę zweryfikuje rynek. Będziemy mogli mówić za rok czy zagramy ponownie w tym miejscu, czy przyjdą ludzie, sprzedamy trochę płyt, zagramy na festiwalach… To nie zależy od nas. Zrobiliśmy wszystko co się da, aby nie wstydzić się projektu, ale być z niego wręcz dumnym. W rękach publiczności jest czy to pokochają czy przejdą obojętnie.

Zastanawiałem się jakie są ogólnie charaktery twoich koncertów, bo za wiele ich niestety nie widziałem. Aczkolwiek widziałem Cię podczas jednej z odsłon Męskiego Grania we Wrocławiu, kiedy to wykonywałeś utwory ze starych płyt. Usłyszałem wówczas po raz pierwszy moje ulubione „S. Dreams” na żywo. Nie tęsknisz za wykonywaniem tych starych utworów? Charakter obecnego projektu raczej nie zakłada włączania ich do obecnych występów.

Smolik: Grałem koncerty odkąd nagrałem pierwszą płytę. Często były one przekrojowe z materiałem z czterech czy pięciu płyt. Repertuar bardzo się zmieniał. Początkowo graliśmy w małym składzie jako elektroniczny projekt. Grałem w duecie razem z Bogdanem Kondrackim, który obecnie jest świetnym, autonomicznym producentem. Graliśmy również z Noviką, Miką Urbaniak i Jahiarem z Iranu. Potem postanowiłem przekształcić ten zespół i go powiększyć. W pewnym momencie liczył nawet 15 osób! Była sekcja dęta, perkusjonalia, wibrafony… Wiele lat graliśmy w taki sposób. Te kawałki graliśmy przez spory kawał czasu. W momencie kiedy zaczęliśmy nagrywać płytę z Kevem zdecydowałem, że odkładam to. Nie gram koncertów jako Smolik. Nie wykonujemy również starych kawałków. Mamy co prawda opracowane już dwa z nich, ale postanowiliśmy jednak tego nie robić. Może podczas specjalnych okazji. To są jednak odrębne projekty, a ten nie ma niczego wspólnego z moim dotychczasowym życiem. To nowa rzeczywistość muzyczna. Nie znaczy to jednak, że za rok, dwa nie zbuduję od nowa zespołu, nie nagram swojej płyty i nie będę w takiej formie grał koncertów. Oczywiście, chciałbym to robić, bo jest to poziom, który wypracowywałem od lat i będę za tym tęsknił. Mam również nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy będą chcieli tego słuchać. Ale na razie gramy z Kev’em i na tym się skupiamy.

No dobrze, każdy zna historię jak doszło do Waszej współpracy, więc nie będę powracał do tego. Ale zastanawiało mnie co czułeś, gdy spotkałeś nieznajomego sobie człowieka, który zaproponował Ci współpracę. Z innych Twoich wypowiedzi wyczytałem, że nie miałeś za dużo czasu początkowo dla Andrzeja.

Kev: To było tak naprawdę w trakcie trasy koncertowej, więc nie było za bardzo czasu na cokolwiek. Właśnie to było główną przeszkodą. Ale jak wiesz wydarzył się w Polsce poważny wypadek, który zmienił moje plany. I to głównie umożliwiło mi spotkanie z Andrzejem. Prawdopodobnie w innym przypadku również byśmy się ze sobą skontaktowali. Ale byłoby to o wiele trudniejsze od strony organizacyjnej. Stąd decyzja: „Zróbmy to teraz!”. A co do samego wrażenia odnośnie Andrzeja…

… Myślałem, że może nie znając go, po prostu chciałeś go w grzeczny sposób zbyć? <śmiech>

Kev: Wydaje mi się, że nie powinienem z góry odrzucać żadnych propozycji. W tej branży nigdy nie możesz być pewien kim jest dana osoba i co ze znajomości z nią może wyniknąć. Jeżeli przy tym masz szanse spotkać się w studiu, masz czas i sposobność popracować razem – powinieneś być na takie propozycje otwarty. Bo nigdy nie wiesz co z tego wyjdzie. A ta sytuacja jest tego idealnym przykładem.

Łukasz: A jak wyglądał Wasz kontakt po samych nagraniach? Byłeś wówczas tylko przez przez krótki czas w Polsce, następnie musiałeś wracać do swojego kraju.

Kev: Następnym kontaktem było zaproszenie na ślub, kiedy to miałem okazję poznać polską tradycję zaślubin. A później już spotkaliśmy się przy okazji premiery albumu. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy.

A kiedy pojawił się pomysł wspólnego albumu?

Kev: Wydaje mi się, że to było rok temu.

Smolik: Wtedy zdecydowaliśmy się spotkać w studiu.

Kev: Właściwie zawsze chcieliśmy to zrobić. To była tylko kwestia czasu. Sama decyzja zapadła bardzo szybko. Po prostu musieliśmy w końcu znaleźć czas na nagrania.

Jesteście bardzo charakterystycznymi artystami, zastanawiam się jak zatem wyglądała Wasza współpraca podczas tworzenia materiału. Domyślam się, że Andrzej musi być bardzo wymagający.

Kev: I tak jest!

Musiałeś zatem czasami rezygnować ze swoich pomysłów na rzecz Andrzeja?

Kev: Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek musiał iść na kompromis. Jedyną rzeczą, z którą się zgodziliśmy to fakt, że musimy stworzyć najlepszą produkcję, jaką kiedykolwiek udało nam się stworzyć. Nie było szczególnych dyskusji kto jest słabszym ogniwem w tym projekcie, bo najważniejszy był efekt w postaci albumu. Obaj mamy podobny gust muzyczny, obaj chcieliśmy stworzyć dobre nagranie. Nie było żadnego drugiego dna. Nawet gdybyśmy coś stracili z samych siebie, to z pewnością w imię dobrej sprawy.

Mieliście na początku jakąkolwiek koncepcję brzmienia finalnego, które chcieliście osiągnąć?

Kev: Kompletnie żadnej. Wiedzieliśmy, że to na pewno nie będzie brzmieć ani jak Andrzej Smolik, ani jak Kev Fox. To jedyne zasady.

Coś pomiędzy?

Kev: Absolutnie nie! Bycie pomiędzy, byłoby najgorszą rzeczą, jaką moglibyśmy zrobić. Każdy by mógł się właśnie tego spodziewać. Pół Smolika i pół Foxa – zderzenie tych dwóch cząstek niczym zderzenie dwóch samochodów. Nie robiliśmy tego. Szukaliśmy wspólnego gatunku muzycznego, o którym nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy, jak David Bowie czy Talking Heads. A ponadto obaj uwielbiamy muzykę akustyczną.

Smolik: Chcieliśmy, żeby niczego nam to nie przypominało. Odkąd przestawało nam osobiście cokolwiek przypominać, rzeczy, które znamy i o których rozmawiamy – wtedy zaczynamy być dobrzy. To był punkt startowy, aby zamykać ślady w pewną całość. Niektóre z utworów z płyty mają po dwie, trzy wersje. Zupełnie odrębne.

Zastanawiało mnie właśnie ile z tego materiału poszło do kosza.

Smolik: Trochę. <śmiech> Dużo mocno dociągniętych i zaawansowanych pomysłów obecnie leży w koszu i pewnie pozostanie tam do końca naszych dni.

Kev: Gdybyśmy mieli trzy lata na stworzenie tego krążka, może wyszłoby dwupłytowe wydawnictwo.

A jak obecnie wygląda Twoje życie? Przeprowadziłeś się do Polski?

Kev: Obecnie mieszkam w Sopocie.

Naprawdę? Myślałem, że większość przemysłu muzycznego woli Warszawę.

Kev: Tak, ale wydaje mi się, że gdybym żył w Warszawie nie udałoby mi się niczego stworzyć.

Wracając do muzyki. Zaprosiliście na swoją płytę osobę, która już wcześniej pojawiała się na płytach Andrzeja. Chodzi tutaj o Natalię Grosiak. Pierwszy raz, gdy zobaczyłem i usłyszałem ją na Twoim albumie śpiewającą po angielsku – byłem zdziwiony. Udało Ci się ponownie ją do tego namówić. Nie wiem czy jest to trudnym zadaniem, czy ona nie śpiewa po angielsku, bo taka akurat jest charakterystyka jej projektu Mikromusic.

Smolik: To raczej pytanie do niej, ale ciężko nie było. To byłoby absurdalne, żeby śpiewała kawałek z Kevem w języku polskim. Ta płyta jest anglojęzyczna i taką miała być. Natalia śpiewała także na moim czwartym albumie. Tam również wykonała piosenkę po angielsku. Charakter tamtego albumu był podobny mimo, że część artystów na nim się udzielających pochodzi z Polski. Myślę, że choć Natalia pisze świetne teksty, mocno związana jest ze śpiewaniem po polsku i tak również kojarzona jest przez słuchaczy. Na pewno z przyjemnością wchodzi w nową strukturę śpiewania po angielsku. Z resztą ona kompletnie inaczej brzmi w obu językach. Śpiewając po angielsku ukazuje nowe artefakty. I to jest niesamowite, że samo brzmienie języka powoduje to, że głos i artysta porusza się w kompletnie innym świecie dźwięków.

Druga kolaboracja jest dla mnie nieoczywista. Mogłeś współpracować z wieloma różnymi artystami, a wybrałeś akurat głos Bokki. Z drugiej strony nie wiem jak on brzmi oryginalnie, bo domyślam się, że musi również być mocno przetworzony.

Smolik: W tym przypadku nie jest zbytnio przetworzony. Ona akurat tak właśnie śpiewa. Kiedy kawałek był w pewien sposób widoczny i doszliśmy do punktu, w którym stwierdziliśmy, że nam się podoba – to był impuls. Pomyślałem, że ten właśnie konkretny głos musi się tu pojawić. To nie miał być głos wokalistki, która złagodziłaby głos Kev’a. To miał być ten, konkretny głos. Brzmienie podane w taki właśnie sposób. Na szczęście zgodziła się, bez większych problemów wysłała mi ślady drogą mailową. I dzięki temu mamy piosenkę!

A co dalej? Promujecie póki co album koncertami, ale w międzyczasie pracujecie nad czymś innym?

Smolik: Wiesz co, wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach jest już trochę odwrotnie. To album promuje koncerty. Mam przeświadczenie, że osoby, które pojawią się na naszych najbliższych koncertach mają płytę i ją znają. Chcą posłuchać tych samych kompozycji w wersji na żywo. Kiedyś było faktycznie odwrotnie. Co do planów, to mam dużo zajęć. Jedyna rzecz, na którą mogę narzekać w swoim życiu obecnie to brak czasu. Brak czasu na pracę, czytanie, pływanie, spacerowanie… Wszystko! Mam mnóstwo przytłaczających zajęć, stosunkowo późne ojcostwo, ale też mnóstwo niedokończonych, muzycznych rzeczy. Płyta z Kev’em trwała dłużej niż zakładałem. Myślałem, że to będzie proste, do zrealizowania w trzy, cztery miesiące. Może dłużej. Rozciągnęło się jednak na trochę ponad rok. To spowodowało, że rzeczy, które obiecałem dokończyć – leżą. Ludzie źle to odbierają, w pewien sposób ich zawiodłem. Wiadomo, tak bywa – musiałem ten projekt dokończyć. A teraz nadrabiam zaległości.

Rozmawiał Łukasz Sidorkiewicz
Wywiad został wyemitowany w Radiu LUZ, dn. 9.01.2016